sobota, 16 stycznia 2016

Wonne przebudzenie mocy

  Dobra, połowa stycznia to podobno najwyższy czas na pobudkę w nowym roku... Chociaż problem w tym, że natura nie zachęca do aktywności... Pierwszy z brzegu przykład: od poniedziałku do piątku wychodzę z domu DOSŁOWNIE o świcie i wracam w nocy, jeśli wierząc zmysłowi wzroku... Właściwie cały dzień, jeżeli w ogóle, oglądam przez okno...
Dzisiaj było inaczej! Zobaczyłam dzień! To było naprawdę coś po tym całym mroku. Niestety nie mam zdjęć, bo odwykłam od noszenia wszędzie aparatu, ale obiecuję przywyknąć znowu. Sama tego potrzebuję, bo widzę, że dużo ładnych czy nawet pięknych rzeczy w życiu tracę (czytaj: nie zachowuję na gorsze czasy, ku pokrzepieniu).
Czyżby noworoczne postanowienie? A niech będzie! A co będę sobie żałować!

  A teraz słów kilka o tym gdzie byłam jak mnie nie było:
nie będę błyskotliwa, elokwentna ani oryginalna - większość tego czasu spędziłam w pracy, śpiąc, a w czasie świąt przy stole z rodzinką. Szalik dla Wujka skończyłam w Wigilię, niedługo przed rozpoczęciem wieczerzy, dlatego niestety nie mogę się pochwalić nim w całej jego szerokości, a tym bardziej długości...
Mogę się za to pochwalić tym, czym obdarzył mnie Aniołek (jako że Mikołaj rozdaje prezenty w mikołajki, a Aniołek w Wigilię):


Skrzydlaty spisał się wyśmienicie, wiedząc bardzo dobrze, co mnie, włóczkowego chomika, najbardziej uraduje. Oprócz pięknych motków, o których pewnie będę jeszcze pisać przy okazji rzeczy z nich zrobionych, dostałam także drewniane druty przecudnej urody, od razu podpisane:


i możliwe do dokręcenia do otrzymanej także żyłki 20 cm, co widać na poprzednim zdjęciu. Akcesoria zostały już wstępnie wypróbowane. Na razie trochę dziwnie się robi, ale pewnie da się przyzwyczaić. Niniejszym Aniołkowi dziękuję i pięknym dygiem się kłaniam.
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek okołoświątecznych. Więcej ślicznych motków dostało mi się od wcześniejszego Kolegi (tego od szalika), z którego całkiem niedawno wylazł Królewicz z bajki (NIE MYLIĆ z Księciem z bajki ze "Shreka") i cała banda różnych niedźwiadków. Tak się one prezentują - motki, nie niedźwiadki ;) :



Jeden z nich - prawdopodobnie ten czarny ze złocistą "nitką" - dostałam jeszcze przed Świętami, bez okazji. Drugi - zapewne szary/srebrzysty z cekinami - jest pośrednio od Mikołaja, a bezpośrednio od wspomnianego Królewicza (u Niego w domu jednak Mikołaj zmonopolizował obie okoliczności prezentodajne). Obie włóczki są śliczne i za nie także oficjalnie i publicznie dziękuję.

  Z zaskakujących momentów pierwsza sekunda Nowego Roku zastała nas, Królewicza-Niedźwiadka i mnie, nie na imprezie, jak wcześniej planowaliśmy, ale w tramwaju. Traf chciał, że akurat o północy dojechaliśmy na przystanek, z którego pięknie było widać fajerwerki nad Stadionem Narodowym. Naprawdę było co podziwiać! Chwilę później zostawiliśmy to widowisko w tyle i podążyliśmy dalej do wcześniej wytyczonego celu, potocznie zwanego domem.

  A w obecnym czasie zaparłam się, że oprócz malutkich rzeczy nie zaczynam nowych robótek. UFOki skamlą o moją uwagę i wreszcie się doczekały:


Górny zewłok to przyszła spódnica robiona według tego wzoru, a bordowy szlaczek będzie zapewne tuniką/długą bluzką, ale kiedy to nie wiem... Na razie łasi się o kolejne rządki, które dostaje w tempie ślimaczym. Ale dostaje! Co w temacie moich UFOków uważam za niemal heroiczny wyczyn.

  Mam nadzieję, że przybywają tu czasem "Czytelnicy", chociaż na szczęście dla "Oglądaczy obrazków" też się coś znalazło.
Wszystkim życzę pozytywnego roku i, jak to się mówi u nas w rodzinie, żeby był lepszy od poprzedniego i gorszy od następnego.

  A! Napisałam się, już miałam rzucić posta w eter, a tu tytuł mi jeszcze przypomniał:
postanowiłam wytoczyć działo na mole które straszyły w moim pokoju wizją pożartych włóczek. Zdecydowałam się na metodę w miarę naturalną, mianowicie świeczki o zapachu lawendy:

 

Świecznik uzyskałam po wypaleniu z niego większej ilości lawendy zamkniętej w świeczce. Wspomniana wyżej była produkcji tej samej firmy co tealighty widoczne na zdjęciu. Olejek kupiłam z myślą o przyszłych próbach przenoszenia wydruku laserowego na tkaniny, natchniona przez moją ukochaną Panią Robótkową.

  Uff... Tym razem to już chyba wszystko. Idę dokończyć robienie herbaty, które zaczęłam... przed godz. 16:00 ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz